Cruelty-free, czy nie cruelty-free – Część 1. Oszustwa pseudo marek cruelty-free. Prawo w Unii Europejskiej, prawo w Polsce.

Jeśli przeczytałaś lub usłyszałaś kiedyś, że kosmetyki, które są produkowane w Unii Europejskiej nie mogą być testowane na zwierzętach lub, że każda marka sprzedająca tylko na terenie Unii Europejskiej, np. w Polsce, jest cruelty-free to dzisiaj… przestaniesz wierzyć w te krzywdzące nas i zwierzęta mity. Jak wyglądają regulacje prawne w Polsce? Dlaczego firmy z Unii Europejskiej nie sprzedające w Chinach, nie są automatycznie marką cruelty-free ? Zapraszam na pierwszą część serii postów o kosmetycznym świecie z królikiem, który zaskakuje, przeraża, ale też daje nadzieję i czyni Cię świadomą.

Kiedy zaczęłam tworzyć ten post, wiedziałam, że na jednym się nie skończy, więc już teraz zapowiadam całą serię o tej tematyce, która pojawi się na tym blogu.

W tym poście znajdziesz:

– krótki wstęp, o tym dlaczego piszę tę serię postów i co w nich znajdziecie
– następnie pozwalam sobie pierwszy i ostatni raz w tej serii na nieco prywaty :„Jak i dlaczego przeszłam na kosmetyki cruelty-free”
– a główną część tekstu przeznaczam oczywiście na:
regulacje prawne testowania na zwierzętach, luki w prawie, które pozwalają markom na oszustwa i wyjaśnienie jak to działa w praktyce (oraz źródła tych informacji)

Kwestia testowania kosmetyków na zwierzętach przez firmy je produkujące nie jest tematem nowym, jednak nowe informacje, które się na ten temat pojawiają, mogą wprowadzać nas w błąd i powodować zamieszanie.

Nawet jeśli nie wiesz zbyt wiele o testowaniu kosmetyków na zwierzętach, to jest to seria postów dla Ciebie, a może właśnie szczególnie dla Ciebie. Jeśli nadal nie wiesz w jakie informacje wierzyć, to dziwi mnie to, biorąc pod uwagę, że firm, które testują na zwierzętach jest mnóstwo, a komu jak komu, im najmniej zależy żebyśmy były świadome w tym temacie. Organizacje broniące praw zwierząt robią naprawdę dużo, by uświadamiać społeczeństwo, ale porównywalnie jest ich niewiele i nie mają takiej siły przebicia w mediach, zwłaszcza będąc przeważnie organizacjami non-profit. Dlatego czas, by samemu tę wiedzę nabyć. To proste, wystarczy dalej czytać ten post.

Dlaczego ta seria powstała

Po pierwsze, chcę zaznaczyć, że te posty nie powstają w celu umoralniania czytelników, czy tłumaczenia definicji etyki, a jedynie a może aż, w celach edukacyjnych – dostarczenia lub podwyższenia wiedzy w tym temacie. Nie znajdziecie tu drastycznych zdjęć, ani filmików, a redagując tekst usuwałam wszystkie fragmenty, gdzie próbowałam przekazać informację pod wpływem własnych emocji. Dlaczego? Bo każdy podejmuje w życiu decyzje posługując się swoją inteligencją, intuicją, refleksyjnością, etyką i moralnością, a ja nie czuję na chwilę obecną powołania, by u kogokolwiek to przewartościowywać. Nie przyszłam tu grać na emocjach, przychodzę dziś z tym co udało mi się zweryfikować, na dowód czego załączam źródła tej wiedzy, bo temat testowania na zwierzętach nie jest nowy, ale istnieje taki paradoks, że czasem wiedzieć to za mało, trzeba jeszcze być świadomym. Nasza świadomość w kwestii testów na zwierzętach poszerza się od jakiegoś czasu. Od pewnego czasu jako społeczeństwo konsumentów podejmujemy coraz bardziej świadome działania, ale… łatwo pogubić się w faktach i mitach, bo jeśli nie ma źródeł, to zaczynają się domysły.

Jak to u mnie teraz wygląda

Myślałyście, że będę się wybielać i szukać wymówek? No właśnie dość wymówek, czas na prawdę.

Nie musicie czytać tego akapitu, jeśli nie interesują Was moje prywatne rozważania na temat testowania na zwierzętach. Te rozważania mogą też być dla Was banalne, bo nie odkrywam tu niczego, czego zapewne już nie wiecie. Postanowiłam, że jeden, jedyny raz pozwolę sobie tu na osobiste przemyślenia, gdyby jednak były osoby, które interesują moje prywatne postrzeganie tematu i przejście na marki CF. Zwłaszcza, że dalsza część tego posta i kolejne z tej serii będą od tego wolne.
Jestem przekonana, że znacie reklamę L’oreal (notabene marka ta testuje na zwierzętach) w których od lat powtarza się hasło „jesteś tego warta”. Ja natomiast robiąc zakupy zaczęłam się zastanawiać czy ta piękna pomadka, zachwalana paleta cieni, czy wysoko oceniane serum do twarzy są faktycznie warte tego, żeby moje posiadanie i używanie ich, odbyło się kosztem testowania ich na żywych istotach. Przecież testuje się je na istotach z rozwiniętym układem nerwowym, odczuwającym strach i ból. Refleksja ta naszła mnie później niż sama wiedza o tym, bo przecież wszyscy dobrze wiemy, że te laboratoria istnieją i że ich życie nie przypomina tego z kreskówki o dwóch myszach, które co noc planują opanować świat (w każdym razie w życiu tych prawdziwych nie ma nic zabawnego). Absolutnie nie jestem tego warta, nie byłam i nie będę. Uwielbiam kosmetyki, to moja pasja, mój sposób na poprawę humoru, na odpoczynek, relaks, odcięcie się od obowiązków. Jednak to przecież tylko kosmetyki. Kupowanie ich, wzbogaca marki, które nie mają etyki i moralności w moim rozumieniu. Wtedy uświadomiłam sobie ile czasu kupowałam takie kosmetyki, jednocześnie dając zarobić ludziom, którzy pozwalają na cierpienie zwierząt… Szczerze? Z jednej strony, nie przeklnę co mnie bierze, jak słyszę o ludziach, którzy uderzą swojego zwierzaka, a z drugiej kupowałam bezrefleksyjnie od marek, którego pozwalają zwierzętom na agonię. Tworzenie tych postów tylko utwierdziło mnie w tym, że idę w dobrą stronę. Następne zakupy robiłam z wujkiem Google, którego po kolei pytałam o każdą markę, której produkty chciałam dodać do koszyka. Jak mi się zachciało coś od marki, która nie jest cruelty-free, bo „ładne” to szybko dawałam sobie mentalny policzek otrzeźwienia próżności. Myślałyście, że będę się wybielać i szukać wymówek? No właśnie dość wymówek, czas na prawdę.
Nie wszystkie kosmetyki, które mam w domu i też te, które obecnie używam (a raczej zużywam, bo tak się z tym czuję, jeśli marki testują), są cruelty-free. Przede wszystkim mam tu na myśli produkty do makijażu, które mam w kolekcji. Wynika to z tego, że pielęgnację zużywam szybciej. Ponad rok temu restrykcyjnie przeszłam na produkty nietestowane, ale mam też zapasy, które zrobiłam po prostu kupując wcześniej. Nie podjęłam jeszcze ostatecznie decyzji czy je zrecenzuje. Wiem, że są osoby, którym testowanie nie przeszkadza. To co już kupiłam, mam oczywiście zamiar zużyć, gdyż byłoby zwykłym marnotrawstwem, wyrzucić je teraz do kosza. Ja, gdy myślę o kupowaniu od marek, które testują, czuję, że bezpośrednio przyzwalam na to, co zostało okupione cierpieniem zwierząt. Zaprzestałam wspierania odbierania istotom, które według mnie nie są na świecie, by służyć mojej próżności, prawa do godnego życia, a przede wszystkim nie zgadzam się, by umierały w cierpieniu. Każdy wybiera co uważa za słuszne i każdy rozlicza to sam ze sobą.

Z dalszej części tego postu dowiesz się:

– o regulacjach prawnych w Polsce (w Unii Europejskiej)
– o dwóch najczęściej stosowanych oszustwach marek kosmetycznych,
które chcą mieć status marek cruelty-free, ale chcą też dalej testować na
zwierzętach

A teraz do tematu.

Trochę historii, trochę prawa

Dzień 11 marca 2013 roku dla obrońców praw zwierząt jest dniem historycznym, gdyż kończy ponad 20 lat prowadzenia kampanii na rzecz zakazu testowania kosmetyków na zwierzętach. Każdy kto teraz będzie chciał je produkować w Unii, bądź importować i sprzedawać na terenie Wspólnoty, nie może już przeprowadzać testów na zwierzętach. Firmy kosmetyczne muszą zastąpić testy na zwierzętach metodami alternatywnymi. Co ważne, rozporządzenie zabrania wykonywania testów na zwierzętach w Unii Europejskiej dla produktów gotowych oraz składników lub kombinacji składników. Rozporządzenie zakazuje również wprowadzania na rynek w Unii Europejskiej produktów, których receptura końcowa była przedmiotem testów na zwierzętach oraz produktów zawierających składniki lub kombinacje składników, które były przedmiotem testów na zwierzętach.

Jaka kara czeka firmy, które złamią zakaz? Według polskiego ustawodawstwa osobie przeprowadzającej doświadczenia na zwierzętach w celu testowania kosmetyków lub środków higieny grozi kara grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku. Jeżeli natomiast dzieje się to ze szczególnym okrucieństwem dla zwierząt, kara ta może zostać wydłużona do dwóch lat.

Wyjątki od zakazu

Niestety rozporządzenie Komisji Europejskiej przewiduje jednak odstępstwa od zakazu. W wyjątkowych okolicznościach, w przypadku gdy powstaną „poważne obawy dotyczące bezpieczeństwa” istniejącego składnika kosmetycznego, państwo członkowskie może zwrócić się do Komisji o odstępstwo od powyższych zakazów. Wniosek taki musi zawierać ocenę sytuacji oraz wskazywać niezbędne środki. Na tej podstawie Komisja może, po konsultacji ze Stałym Komitetem ds. Produktów Kosmetycznych, w drodze „uzasadnionej decyzji”, upoważnić do zastosowania takiego odstępstwa. Odstępstwo może być przyznane jedynie wówczas, gdy:

– składnik jest w powszechnym użyciu i nie może być zastąpiony innym składnikiem o podobnym działaniu;

– udowodniony jest szczególny problem zdrowia ludzi, a potrzeba przeprowadzenia testów na zwierzętach jest uzasadniona oraz potwierdzona przez szczegółowy protokół badań, zgłaszany jako podstawa do wydania oceny.

Źródło: https://tiny.pl/r4bkl

Niby wszystko wydaje się być dostatecznie uregulowane. Prawo weszło w życie. Niestety, firmy są sprytniejsze i nie zawsze mają… „porządek w papierach”. Wiele marek, jak zostało to ujęte, ma „braki w dokumentacji” pod względem pochodzenia i sprowadzania składników użytych do produkcji swoich kosmetyków. Czy tylko moją ciekawość budzi kwestia zaniechania firm w sprawie tej tak istotnej dokumentacji? 

Rynek Europejski, Unia Europejska i luki w prawie 

FAKT – Testowanie kosmetyków i składników do produkcji kosmetyków jest w Europie zabronione.

MIT – Wszystkie firmy produkujące kosmetyki w Europie nie testują na zwierzętach

Źródło: https://tiny.pl/r4bk4

W UE obowiązuje zakaz sprzedawania kosmetyków pochodzących z krajów trzecich, które były testowane na zwierzętach bez względu na miejsce wykonania testów. Pytanie jednak jak ten zakaz egzekwować? Póki co nie powstała żadna specjalna inspekcja sanitarna która byłaby w stanie przyglądać się każdemu produktowi, który wchodzi na rynek unijny. Parlament Europejski w lutym 2018 roku pisał na swojej stronie internetowej, iż „posłowie zauważają, że chociaż stopień przestrzegania zakazu [testowania] w UE jest bardzo wysoki, to poważnym problemem pozostaje brak w dokumentacji produktu kompletnych i wiarygodnych danych o testowaniu na zwierzętach, w szczególności w przypadku produktów kosmetycznych importowanych do UE z państw trzecich”

Źródło: https://tiny.pl/r4bkn

Made in Unia Europejska. Testowane na zwierzętach?

Testowanie kosmetyków oraz składników używanych do produkcji kosmetyków jest w Unii Europejskiej zabronione prawnie. To fakt. Jak to zwykle bywa, kiedy w grę wchodzą duże pieniądze, bardzo szybko pojawia się istotne „ale…”.

Dana firma (nazwijmy ją X), produkuje swoje kosmetyki np. w Polsce. Nie może testować ich na zwierzętach, ale… jeśli firma ta, składniki z których produkuje swoje kosmetyki sprowadza (od innej firmy, nazwijmy tę firmę Y), a firma Y mieści się np. w Chinach, gdzie zarówno składniki, jak i kosmetyki testuje się OBOWIĄZKOWO, bo jest to narzucone przez prawo, to nagle firma X nie jest już taka wspaniałomyślna, prawda? Oczywiście, żadnej firmie nie zależy, by być podejrzaną, więc nie będzie się do tego przyznawać, skąd swoje składniki pozyskuje. I tutaj świetnie sprawdza się zapewne metoda na „braki w dokumentacji„.

Czy jest sposób na to, by to zweryfikować i rozliczyć z takiego działania? Jest i o tym za chwilę.

Drugie „ale” pojawia się gdy przytaczana firma X zleca zrobienie testów na zwierzętach gotowych kosmetyków, innej firmie, zewnętrznej, spoza granic Unii Europejskiej. Czyli firma X daje zlecenie firmie Z, by zrobiła test kosmetyków w Chinach i przysłała im rezultaty. W obu przypadkach mamy tu do czynienie z tzw. zbrodnią w białych rękawiczkach – to nie my, to oni!

Oczywiście firma Z to typowy słup. Za wszystko od początku płaci jedynie firma X. Nie ma jej natomiast na żadnym dokumencie, bo wniosek wysłany przez nią do firmy Z jest zazwyczaj płatną „nieoficjalną prośbą”. A nawet jeśli firma Z chce mieć dokument zlecenia od firmy X na piśmie, to potem wystarczy, że ten dokument (po uregulowaniu płatności oczywiście) „zgubi” się w obu firmach i śladów na testowanie brak. Ta dam!

Czy zatem, jeśli kosmetyk pochodzi od firmy produkującej w Europie mamy 100% pewności, że jest „cruelty free”? Jest to bardzo przykre, ale niestety nie, nie mamy takiej pewności. Dopóki firma nie przejdzie szczegółowej weryfikacji przez konkretne organizacje, nie wiemy co się dzieje za zamkniętymi drzwiami i nie mowa tu już o laboratoriach, a o biurach, gdzie tworzone są „pokrętne” dokumentacje.

Wrócimy teraz do pytania, które nasuwało się wcześniej. Czy jest sposób na to, by to zweryfikować i rozliczyć z takiego działania? Tak, zajmują się tym specjalnie wyznaczeni ludzie w konkretnych organizacjach. Jest ich niestety stosunkowo mało, biorąc pod uwagę skalę ilości marek na rynku i ich sprytne sposoby na oszukiwanie. Niestety nie zawsze udaje im się „złapać” markę za rękę, ale co jakiś czas prawda wychodzi na jaw. Więcej o tym przeczytasz w piątym z kolei poście z tej serii. W następnym zajmiemy się tematem rzeką, czyli Chinami, na temat której krąży tyle mitów co i faktów. Oczywiście wszystko wyjaśnię Wam tak, by stało się to klarowne. Podam Wam też inne przykłady państw, gdzie testowanie jest jawne i na porządku dziennym.

Post był ciekawy? Przydany? Co sądzisz o prawie w Unii Europejskiej i oszustwach marek? Wiedziałaś o nich? Zostaw swoją opinię, jeśli uważasz, że ta seria postów jest ciekawa i przydatna. Wyraź swoją opinię o temacie cruelty-free.

Polecane Artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *